
tłumaczenie z rosyjskiego na polski,
link do strony rosyjskiego
oryginału:
http://www.stihi-rus.ru/1/Esenin/167.htm
Sergiusz Jesienin (1895 - 1925)
Innonia
Prorokowi Jeremiuszowi
1
Nie
zlęknę się zagłady,
Ni kopi, ni deszczu strzał, –
To
rzec z biblijnej rady
Jesienin Sergiusz miał.
Pora
moja dojrzała,
Mam dosyć bata gust.
Ciało, Chrystusa
ciało
Wypluwam dzisiaj z ust.
Nie chcę pojąć
zbawienia
Przez męki go i chrzest.
Inne się gwiazd
uczenie
Teraz dla mnie jest.
Inne ujrzałem nadejście
–
Gdzie nie tańczy nad prawdą śmierć.
Jak owcę z
ohydnej sierści,
Ostrzygnę niebiański żerdź.
Chcę
do księżyca się podnieść,
Jak orzech go rozgryźć we
śnie.
Nie chcę mi się niebios bez schodni,
Nie chcę, by
padał śnieg.
Nie chcę, by był jak chmura
Zorzą
przelany kraj.
Dzisiaj się zniosłem jak kura
Słowem mych
złotych jaj.
Dzisiaj gotowym palcem
Cały świat
przewrócić jak piec...
Kurzawy zabrzmiały walcem
Osiem
mych skrzydeł więc.
2
Szczęk
dzwonów nad Rusią chrzestny –
To ściany kremlowskie
klną.
Dzisiaj na szczyty gwiezdne
Wypaczam cię, ziemio, z
mgłą!
Do miasta tajnego się podam,
Mleczny
przegryzę strych.
Nawet Bogu wyskubam brodę
Wyszczerzeniem
się zębów mych.
Za grzywę go białą złowię
I
powiem mu głosem burz:
Innym Cię, Panie, zrobię,
Byś
widział mój słowny kurz!
Przeklinam księżyca oddech
I
wszystkie parowy go z dróg.
Chcę, by na wielkich
spodach
Wznieśliśmy sobie próg.
Jęzorem wyliżę
w ikonie
Oblicza świętych sług.
Obiecuję wam gród
Innonię,
Gdzie mieszka żywych Bóg.
Płacz i
szlochaj, Moskowio!
Hindikopłów twój przyszedł znów.
Modły
w twym Czasosłowie
Przedziobam mym dziobem słów.
Odwiodę
twój lud od nagany:
Dam jemu wiarę i moc,
By pługiem o
zorzach porannych
Orał ze słońcem noc.
By pole go
słowne bez klęski
Hodowało zboża co rok,
By ziarna pod
dachem niebieskim
Złociły, jak pszczoły, zmrok.
Przeklinam
cię, Radonieżu,
Wszystkie ślady i pięty twe!
Ogień
złoty z obrzeża
Rozmiękczyły twe wody mdłe.
Stado
chmur twych, jak wilki wyjące,
Jest jak stado wilczarzów
złych,
Wszystkich śmiałych i wzywających
Przebodziały
go szpony i kły.
Twoje słońce szponiastymi
łapami
Przeszponiało się w duszę jak dreszcz.
Do rzek
babilońskich płakamy
I krwawy moczy nas deszcz.
Krzyczę
więc burzy wołowym głosem,
Zdjąwszy z Chrystusa spód:
Myjcie
ręce swoje i włosy
W balii drugiego księżyca złud.
Mówię
wam, iż wszyscy zginiecie,
Wszystkich zdusi was wiary bruk.
W
inny sposób nad naszym wygięciem
Niewidzialną zszedł krową
Bóg.
I na próżno w jaskini się siedlą
Ci, co
mieli nie w czci swój strach.
Mimo wszystko się innym
ocieli
Słońcem w nasz ruski dach.
Mimo wszystko
spali cieleniem
To, czym kuto brzegi przez huk.
I
rozgwoździ światowe wrzenie
Jego złoty i mocny róg.
Nowy
brnie Olimpiusz
Skreślić go nowy blask,
Mówię wam, iż
powietrze wypiję
I wyciągnę język do gwiazd.
Do
Egiptu rozkraczę nogi,
Z was rozkuję podkowy mąk...
W
oba bieguny śniegoworogie
Kleszczami się wpiję rąk.
Kolanem
przycisnę ekwator
I, pod burzy i wichru szloch,
Na połowę
mą Alma Mater
Rozkraję jak złoty lok.
I do wyrwy,
otchłanią zaćmioną,
By świat cały słyszał ten
trzask,
Włosogwiezdną mą głowę złoconą
Wsunę jakby
słoneczny blask.
I już cztery słońca z obłoków
Niby
cztery beczki z dwóch gór,
Rozsypawszy sto złotych mych
loków,
Wszystkie światy poruszą jak wór.
3
Słówko tobie, Ameryko droga,
Odcięta
połowa od nas, –
Bój się po morzach bez Boga
Stawy
żelazne wlec wraz.
Nie obciągaj tęczą żeliwną
Niw
i granitem – rzek.
Tylko wodą Ładogi burzliwą
Byt
prześwidruje człek.
I nie wbijaj sinymi rękoma
W
pustać niebieski wjazd:
Nie zbudować bez gwoździ domu,
Ale
z nimi – mienienie się gwiazd.
Ognistego nie zalać
wrzenia
Ławą stalowych rad.
Nowego, nowego
wzniesienia
Zostawię na ziemi ślad.
Piętami z
obłoków się zwiesząc,
Przekopycię chmury jak łoś;
Niby
koła słońce i miesiąc
Wsadzę na ziemi oś.
Mówię
ci – nie snuj nabożeństwa
Twym drucianym promieniom w
mur.
Nie oświeca ci sprzymierzeństwa,
Biegnącego jak
owca z gór!
Przecie jest w tobie łowca jeszcze,
By
wybić mu wrogów kły.
Jak płomień z białej go sierści
Krew
ciepła tryśnie do mgły.
Gwiazdami się złote
kopytka
Stoczą przeciąwszy noc.
I znów deszcz zamiga jak
łydka
Nad czarną pończochą jak koc.
Zagrzmię
wtedy kołami
Słońca i nowiu jak grzmot:
Jak z ognia
włosy poplamię
I skrzydłem skryję twarz w lot.
Za
uszy potrząsnę góry,
Wyciągnę ostnicę z dusz.
Wszystkie
płoty twoje i bory
Swą garścią zmiotę jak kurz.
I
zoram drewnianą sochą
Czarne policzki twych niw,
Złocistą
przeleci sroką
Przez kraj urodzajny dziw.
Mieszkańcom
zaś nowy zrzuci
Dzwon skrzydeł kłosistych i kół.
Jak
żerdzie złote wypuści
Promienie swe słońce w dół.
Nowe
wyrosną sosny
Na dłoniach twych pól ku czci.
Jak
wiewiórki żółtawe wiosny
Skakać będą po sękach
dni.
Sine się wzburzą rzeki
Przewróciwszy
przeszkody brył.
I zorza, spuściwszy powieki,
Będzie
gwiezdnych łowiła ryb.
Mówię ci – będą
chwile,
Gromów usta odleją mgłę;
Kłosy chlebów
przeszyją w ile
Ciemię niebieskie twe.
I nad
światem z tajemnych schodni,
Otaczając pola i łęg,
Wykluwawszy
się z nowiu chłodnie
Kukuryknie kogut nad dźwięk.
4
Jak po niwie się w
chmurach wietrzę,
Zwiesząc się głową w dół.
Słyszę
plusk niebieskiego deszczu
I nad głową świst gwiezdnych
kół.
W sinych odbijam się toniach
Jezior dalekich
jak gbur.
Widzę ciebie, Innonio,
Ze złotymi czapami
gór.
Widzę niwy i chaty twoje
I na ganku matkę
przez gąszcz;
Ta słoneczne zajączki w pokoju
Stara się
schwytać wciąż.
Przyciśnie ich przy okienku
Schwyta
niby na ząb, –
A słonko jak kotek z lęku
Ciągnie do
siebie kłąb.
I cicho pod poszept rzeczki
Przybrzeżnemu
echu na dół,
Kroplami tajemnej świeczki
Kapie piosenka z
gór.
«Chwała z nowym Bogiem
I na ziemi
mir!
Miesiąca sinym rogiem
Chmur przebodził
pył.
Wyhodował gęsia
Ktoś nam z jajek gwiazd
–
Jezusowi w lesie
Dziobać jasny ślad.
Z
nową wiarą onen,
Bez krzyża i bez mąk,
Niby łuk
rozciągnął
W niebie tęczy krąg.
Raduj się,
Syjonie,
Światło lej na chrzest!
Nowy w nieboskłonie
Już
Nazaret jest.
Nowy na kobyle
Jedzie do nas
Spas,
Nasza wiara – w sile.
Nasza prawda – w
nas!»
1918 r.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
©
Copyright: Валентин Валевский, 2011, Стихи.ру
Свидетельство
о публикации №111102404049